Peter Watkins
Pierwszy film, jaki zrobiłem – nie widziałeś go – [to] w pewnym sensie miejsce urodzenia mojej twórczości... To amatorski film pod tytułem Forgotten Faces [Zapomniane twarze]. Nakręciłem go w 1960 roku. To reprodukcja powstania węgierskiego z 1956 oku, a zrobiłem go tak, jakby był kręcony w Budapeszcie, chociaż kręciłem go w sąsiedztwie katedry Canterbury w Anglii. Ten film, to kompletne oszukaństwo, podróbka, totalny falsyfikat. A wiele osób go widziało i uznało, że powstał na Węgrzech w l956 roku. Podstawą do niego były zdjęcia, które ukazały się w Paris Matchu. Także wiele innych zdjęć; ale głównie bardzo silnie działające zdjęcia z Paris Matcha. Nie film, ale fotografie, które oglądałem bez końca przed nakręceniem Zapomnianych twarzy. Patrzyłem na te fotografie; patrzyłem, gdzie stała kamera, jak widział ludzi obiektyw, jak czasem pokazywano tylko część postaci. Czyli patrzyłem, jak mam odtworzyć rzeczywistość, żeby wywołać w widzach wrażenie, że to jest rzeczywistość. Chociaż miały być zachowane jakieś elementy, które – taka była moja nadzieja – świadczyłyby, że to nie jest rzeczywistość. Więc na samym początku mojej gry z czasem, a nie myślę tu o czymś powierzchownym, chodziło o badanie formy zwanej rzeczywistością i pokazanie, że to, co nazywamy rzeczywistością jest w rzeczywistości bardzo indywidualne i subiektywne. I wcale nie musi mieć ściśle i bezapelacyjnie prawdziwej formy obiektywnej. Są tu pewne związki z moim życiem osobistym, moim życiem rodzinnym... Wiem po sobie, że związki między moją pracą a mną samym są bardzo silne. Nie jestem może najlepszą osobą, żeby mówić, że tu jest taki związek, a tam inny, ale wiem, że takie związki są. I tak jak przeszłość kształtuje nasz charakter i pod wieloma względami nasze przekonania, nie można – nie wierzę w to, osobiście w to nie wierzę – nie można oddzielić tego od procesu [twórczego]. Jeżeli filmowiec albo artysta powie,: „Moja przeszłość nie ma nic do mojej sztuki”, spojrzę na niego i powiem: „To nieprawda” albo może inaczej: „Nie sądzę, że myśli pan o autentycznej genezie swego dzieła”. Więc to jest bardzo skomplikowane. I oczywiście, to samo dotyczy mnie samego. Jestem dzieckiem II wojny światowej. Wiele osób to dzieci II wojny światowej, ale nie wszyscy zaczęli robić takie filmy jak ja. Więc jest w tym jeszcze coś... Ale mnie temat wojny zawsze bardzo obchodził, bardzo zajmował. Nie wiem, skąd to się bierze. Byłem w Anglii w czasie wojny, ale wiele innych ludzi też. Jestem absolutnie przeświadczony, że życie płynie, a moja twórczość jest coraz bardziej marginalizowana. To mnie bardzo dotyka. I to ma wpływ na tematy, jakie podejmuję; to wpłynęło na mój polityczny punkt widzenia, to wpłynęło na wiele rzeczy. Nie wierzę naturalnie w ideę neutralnego artysty, nie obchodzi mnie to. Gdyby nawet coś takiego istniało, szczerze mówiąc nie byłbym tym za bardzo zainteresowany. Ale chodzi o to, żeby pokazać, że rzecz nazwana dokumentalną jest kreacją, jest falsyfikatem. I nie robię tego dla czystej przyjemności; nie chodzi o to, żeby po prostu... Myślę, że niektórzy artyści lubią zabawę z formą. To mnie nie interesuje. Dlatego, że płaciłbym za to wysoką cenę, kosmicznie wysoką. To, co mnie interesuje, interesuje mnie nie tylko z powodów twórczych, ale także politycznych i społecznych. I myślę, że w tym miejscu z moją twórczością stało się coś złego i zapłaciłem za ta wysoką cenę. I moja twórczość została tak bardzo zmarginalizowana. Bo tego nie trzeba robić w moim zawodzie, nie trzeba zadawać takich pytań. Bo wtedy mój zawód może stać się niewygodny.
Nazywam się Peter Watkins i jestem teraz z rodziną i przyjaciółmi w parku Gruto na Litwie. Park, w którym się znajdujemy, jest bardzo nastrojowym i prawdę mówiąc dość dziwnym parkiem tematycznym. Miejscowy przedsiębiorca przeszedł się kilka lat temu po zapleczach domów w Wilnie i pozbierał wszystkie pomniki Lenina, Marksa i innych, jakie mógł znaleźć. I przetransportował je to na tereny podmokłe na południu Litwy i stworzył park tematyczny poświęcony epoce sowieckiej. Dla wielu Litwinów ten park to nieszczęście, tak to widzą. Stawiać pomniki morderców w leśnej scenerii, wśród szczebiotu ptaków? a ja myślę, że dla innych to może być okazja do refleksji nad niewiarygodnym szaleństwem człowieka, nad tym, co w nim nieludzkie, i – tak sądzę – nad niekończącą się powtarzalnością historii. To smutne. Nikt nie programuje swojej pracy twórczej ani tego, na czym ma się w niej oprzeć. Wszystko się zmienia i rozwija. Ale jednocześnie na początku drogi twórczej ma się jakieś intuicyjne poglądy czy uczucia albo życzenia czy ideologie, różne rzeczy, które niekoniecznie się w sobie identyfikuje. Identyfikacja tego, co się robi i dlaczego to się robi, może przyjść z wiekiem. Niekoniecznie trzeba się nad tym zastanawiać, tak jak nad programem. Mając 20 albo 25 lat niektórzy ludzie, niektórzy artyści zanadto o tym nie myślą, a niektórzy ludzie wcale nie. Po prostu o tym nie myślą. Ale ja myślałem. z biegiem lat przyszło mi do głowy, że może właśnie to odróżnia moją twórczość od znacznej części, powiedziałbym nawet całości powstającego materiału audiowizualnego. Pod pewnymi względami jestem bardzo świadom tego, co robię jako filmowiec. To jest dziwna mieszanka czegoś niezwykle intuicyjnego i spontanicznego z jednej strony i namysłu nad tym, co się robi z drugiej. To jest jak kombinacja różnych elementów, które nie są zwykle świadomie stopione w całość w filmie. W każdym razie nie w czymś, co nazywa się filmem dokumentalnym. Więc przede wszystkim nie jestem pewien, czy można mnie nazwać dokumentalistą. Nie jestem nawet pewien, co można nazwać filmem dokumentalnym. Myślę, że to bardzo myląca nazwa. Nie jestem zainteresowany wyłącznie moim procesem [twórczym]. Ten proces jest nieprzewidywalny także dla ludzi, którzy w nim uczestniczą jako publiczność. I nieprzewidywalny dla ludzi, którzy pojawili się w tym filmie. Są trzy elementy; mój proces, ludzie, którzy są ... podmiotami czy aktorami, jakkolwiek chcielibyśmy ich nazwać, może odtwórcami. I jest publiczność. W branży audiowizualnej publiczność uważa się zawsze za pasywnych odbiorców, co oczywiście nie jest prawdą. Ale tak się ją widzi. Bardzo mi zależy na tym, żeby pobudzić ludzi do myślenia nad tym, co robię. A to, co robię polega na tworzeniu pewnego środowiska, na nakłanianiu do myślenia przez rozmowy, przez wspólną pracę, która nie jest zwykłym filmowaniem... To jest po prostu proces, który jest w pewnym sensie kolektywny, i to jest dawanie ludziom szansy. Nawet, kiedy podsuwam im jakąś kwestię, mówię: „To można zmienić, powiedzcie to własnymi słowami”. To już jest odejście o krok od tradycji. Chodzi tu o stworzenie takich uwarunkowań, takiego klimatu, żeby ludzie poczuli się wciągnięci, poczuli się ważni, poczuli, że to ma związek z nimi, poczuli, że nawet jeśli rzecz dotyczy historii, ma związek z nimi. Jeżeli to wszystko jest ze sobą powiązane, to to, co robię, przestaje być zwą zwykłą reżyserią i zaczyna być czynnością twórczą. I w miarę ewolucji moich filmów, cały ten proces – taką mam nadzieję – stał się trochę mniej wyreżyserowany i ludzie poczuli się bardziej wciągnięci w studia nad tematem, mogli chcieć się zastanawiać nad tym, co mają powiedzieć, jak mają zareagować. Jak wiadomo, bardzo trudno jest zadecydować, w jakim stopniu to, co robisz, ma być spontaniczne, czy może nawet chaotyczne, a w jakim stopniu kontrolowane... I to jest właśnie pytanie, które sobie zawsze stawiałem na temat mojej roli: w jakim stopniu mam sprawować kontrolę. Oczywiście, tak czy inaczej, jestem cały czas na miejscu. Eksperyment w mojej pracy polega też na zbadaniu, na ile mogę się wycofać i pozwolić się wypowiedzieć innym. Ale nie uważam, że jeśli chodzi o ten czynnik kontrolny, jestem szczególnie radykalny. Jakaś kontrola zawsze jest. Widzę siebie gdzieś pomiędzy, gdzieś w pół drogi między całkowicie wolnym artystą uprawiającym sztukę wideo a autorytarną telewizją. Dla mnie ten obszar pośredni jest bardzo ważny, bo gdyby znalazło się tam więcej ludzi z telewizji, mogliby wyzwolić siebie i publiczność. Myślę, że dla wielu ludzi w mass mediach artyści wideo to artyści cieszący się wolnością absolutną, taką, o jakiej ludzie z mediów nie mogą nawet marzyć, chociaż kto wie... Ta sztuka jest za bardzo wolna albo za bardzo radykalna... A ja... dużo eksperymentowałem na tym obszarze pośrednim, bo chciałem wiedzieć... po prostu eksperymentowałem, bo nie mam pewności... sam nie wiem, czy jestem tu uczciwy... Czy mogę powiedzieć o którymkolwiek z moich filmów: „Całą kontrolę przekazałem tu rzeczywiście komuś innemu„. Nie mogę tak powiedzieć. A to dlatego, że zawsze montowałem. Przypuszczam, że dlatego, że lubię montaż. Ale to pułapka. To tak jak malarz, który lubi malować. Nie. Trzeba zrozumieć, że ... montaż to bardzo intensywna praca twórcza. Więc to są te – nie wiem, czy mam prawo tak to nazwać – problemy. Powiedzmy, że to są wyzwania. Łączymy obraz i dźwięk, ale nigdy nie zapytaliśmy publiczności, co to oznacza. Jaki to ma wpływ na społeczeństwo, na historię, na nasze prywatne odczucia, na to, jak do siebie nawzajem mówimy, jak myślimy o czasie, przestrzeni, strukturze i procesie. Przez cały czas podchodzi się do tego wszystkiego bardzo manipulacyjnie, po dyktatorsku, w ustalony, uregulowany, programowy i hierarchiczny sposób. A my jako ludzie staramy się tego unikać i zależy nam na komplikacji naszych wspomnień i uczuć, ale nie obrazów, które widzimy, i nie dźwięków... A jeśli chodzi o historię; historia to dla mnie kiedyś, teraz i jutro, wszystko się kręci i wiąże. Martwił mnie zawsze brak poszanowania dla historii i to, że jej nie odzwierciedlamy. Myślę, że to bardzo trudne. Smutno mi to powiedzieć, ale jestem wielkim pesymistą. Nie byłem nim, stałem się nim dopiero pięć lat temu, Myślę o tym dużo, zastanawiam się, dlaczego tak jest, dlaczego jako gatunek pozwoliliśmy, żeby tak się stało. Wydaje się, że jako gatunek jesteśmy pod bardzo dużym wpływem ruchomych obrazów i dźwięku. Obdarzamy je niewiarygodnym... zaufaniem, uważamy je za wiarygodne, jesteśmy pod ich wrażeniem, nie lubimy ich krytykować. Jest wielu krytycznych, intuicyjnie krytycznych ludzi. z jakiegoś powodu pamiętają rzeczy z przeszłości. Ale myślę, że panuje teraz jakieś poczucie beznadziei, wielka pasywność, wiele ludzi, czuje, że nie mogą nic zrobić jako jednostki. Są ludzie, którzy słuchają tego, co mówię, Współczujący ludzie, dobrzy ludzie, którzy kochają film, ale nie lubią, kiedy im się mówi, że w produkcji audiowizualnej, nie wyłączając ich własnych filmów, jest coś; co z pewnych względów stanowi część problemu. Dlatego, że to jest część hierarchicznych procesów strukturalnych. I to mnie martwi i zawsze martwiło. I nie mogę o tym dużo mówić. To jest tak, jak gdyby Anglik naruszył jakąś świętość. Niestety tak jest. Tak myślę. Chodzi o prawdziwie krytyczne myślenie i samokrytyczne też. o to chodzi.
Tłum. Joanna Holzman